Witajcie baby kochane! Rozalia Malina urodziła się SN w piątek o 21:40 ważąc 3140g i mierząc 53cm :) Miałam cudowną położną. A wszystko odbyło się następująco:
We środę gin nie stwierdziła żadnych oznak zbliżającego się porodu - szyjka zamknięta, długa.Pojechałam na kontrolne ktg, które wykazało, że Rozi rusza się dobrze, a mięsień macicy jest zrelaksowany. Po tym badaniu jednak zaczęłam lekko plamić, we czwartek już trochę bardziej, a wieczorem pojawiły się nieregularne skurcze. W nocy się uspokoiło, ale w pt od rana po trochu zaczął odchodzić mi czop i skurcze stawały się coraz bardziej dolegliwe i regularne. Ok. południa co 20 minut, od ok. 15-tej zrobiło się poważniej - skurcze przychodziły co 5-6 minut i trwały 30-40 sekund. Wyruszyliśmy do szpitala. Po drodze upchnęliśmy Miśkę u teściów, a w czasie wizyty w toalecie wyleciało mi kilka niedużych skrzepów krwi. Skurcze trwały już pełną minute i były punktualne jak hejnalista ;) Do szpitala dotarliśmy ok. 18:30. Zbadano mnie - rozwarcie na 1,5-2 palce (3-4 cm). Przyjęto mnie, zapakowałam się na porodówkę i z mety oświadczyłam, że pomimo wcześniejszego CC, przyjechałam tu rodzić siłami natury, wprawiając tym w zdumienie cały personel :D Lekarz opowiedział mi o ewentualnych powikłaniach Głównie chodziło o rozejście się blizny), podpisałam, co trzeba i wysłano mnie na usg, żeby ocenić rozmiary dziecka - w tej sytuacji nie pozwoliliby mi rodzić dziecka większego niż 4kg - widząc moją chudość nikt chyba jednak nie zakładał, że może to być taki kolos ;) Pomiary wskazywały na ok. 3kg. Na usg zdarzyło mi się intensywnie kaszlnąć,i w tym momencie odeszły mi wody, wsiąkając w majty od piżamy :) Od tego biegania po schodach, skurcze straciły trochę na sile i regularności. Wróciłam na porodówkę, chłopa wyprosili i położna przystąpiła do badania. No i zaczęło się... Rozwarcie na 2,5 palca (5cm), ale okazało się, że wody są zielonkawe! Jak to usłyszałam, uderzyłam w płacz. Położna mnie uspokajała, mówiąc, że przecież w ktg, do którego byłam cały czas podpięta jest wszystko ok. O 20:40 zapadła jednak decyzja o cesarce. No ale nerwy zrobiły swoje i zaczęłam mieć bardzo silne skurcze co 2 minuty! Położna upominała mnie, żebym oddychała i kazała chłopu pilnować, żebym o tym nie zapominała. Jęczałam i płakałam na każdym, zastanawiając się czy Rozi dożyje do zabiegu. Obliczyli od momentu mojej ostatniej konsumpcji że mogą mnie pokroić dopiero o północy. Zupełnie nie przyszło mi jednak do głowy, że przecież ja i tak będę prosić o znieczulenie podpajęczynówkowe w czasie CC, więc mój pełny żołądek nie ma tutaj znaczenia. ...ale widocznie tak miało być :) 21:20 poczułam skurcz inny niż wszystkie dotychczasowe... Przyszła położna i mówię jej, że chyba mam skurcze parte. Kazała się położyć i zbadała mnie w czasie skurczu - rzeczywiście parte i pełne rozwarcie! Ale się wszyscy uwijali! :D Nikt się nie spodziewał (włącznie ze mną), że to tak szybko pójdzie. Zanim się poprzebierali w foliowe fartuchy, a ja miałam jeszcze dwa skurcze, ale położna kazała się wstrzymywać ;) W tym czasie praktycznie nie czułam lub zapomniałam o bólu... Położna zapytała, czy w tym momencie mąż ma być przy mnie - potwierdziłam. Zapytała czy zgadzam się na nacięcie krocza - powiedziałam, że jako ostateczne rozwiązanie - nie obyło się jednak. W trzech kolejnych skurczach urodziłam moją cudną Rozalkę :D Położyli mi Ją na nagich piersiach i przykryli. Podobno między parciami (ale podczas parcia też) chłop mój trzymał mnie za lewe kolano, bo opuszczałam nogi - nie pamiętam tego... Za to bardzo chciałam dotknąć główki - to dopiero było fajne uczucie - polecam :D No niestety jak zaczęli mnie szyć okazało się, że dodatkowo głęboko pękłam, więc musieli ...spruć! Jako, że to pęknięcie poszło do tyłu, to z obawy o zakażenie, na "głupim jasiu" zafundowali mi łyżeczkowanie - ciekawa jestem jak długo moja położna będzie nosiła ślady moich pazurów na ręce;) Zaszyli mnie znów i podali małą. Posiedzieliśmy we troje jeszcze trochę w sali poporodowej i o północy mąż pojechał po Miśkę do teściów, a nas przewieziono na oddział. Położyli mi lód na krocze. Z powodu tych pęknięć dostałam na 5 dni antybiotyk dożylny, dlatego tak długo leżałyśmy. Nic mnie jednak nie bolało, nie potrzebowałam żadnych leków p/bólowych, a po cc brzuch tak mnie rypał, że jeszcze po powrocie do domu brałam ibuprom na zmianę z paracetamolem... Tak że polecam poród SN :D Maleńka już w 4 dobie życia wróciła do wagi urodzeniowej, jest grzeczniutka i bardzo kochana :) Miśka wobec mnie trochę nieufna, odwiedzała nas w szpitalu i reagowała super na Rozi, a teraz tak mi przykro, ale nie chce się nawet do mnie przytulić :( Dziś aż się poryczałam z tego powodu... Ale jest małą pomocnicą mamusi przy przewijaniu - podaje kremiki i czystą pieluszkę i z namaszczeniem wyrzuca brudną ;)
|